Alfreda Bielickiego poznałem w listopadzie 2010 r. Jeszcze przed pierwszym spotkaniem liczyłem na niesamowite opowieści, przynajmniej przypominające relacje spod Arsenału. W końcu czego innego można spodziewać się po kimś, kto ponad rok spędził w jednym z najbardziej bojowych oddziałów podziemnej Warszawy.
„Urodziłem się w Warszawie 16 XII 1922 r. Moja matka Joanna z domu Kierzkowska zmarła w 1928 r. Po ukończeniu szkoły powszechnej (7 klas) w 1937 r. rozpocząłem praktykę u wuja Romana Kierzkowskiego, który posiadał warsztat blacharski przy ul. Zielnej 23. Pracowałem z jego synami”. Tak zaczyna się jego relacja z 2007 r. Półtorej strony. Jedna z najdłuższych, jakie po sobie zostawił.
Do konspiracji wszedł w 1940 r. razem z bratem, Zdzisławem Kierzkowskim, oraz mieszkającym w tym samym domu przyjacielem, Sławomirem Wichlińskim. Zaczynali mało spektakularnie. Wędrowali po dworcach i bocznicach kolejowych w poszukiwaniu niepilnowanych wagonów. Gdy już taki znaleźli, podlewali jego oś specjalnym kwasem. To samo robili z maszynami tokarskimi w fabryce „Brunwerke” na ul. Belwederskiej.
Zmianę w okupacyjnej codzienności przyniosło powstanie Kedywu na początku 1943 r. Już jako członkowie Grupy „Andrzeja”, później znanej jako Oddział Dyspozycyjny „A”, mogli liczyć na poważniejsze zadania. Jedno z pierwszych wykonali 30 sierpnia 1943 r. na ul. Ratuszowej, na Pradze. Około godziny 17:30, podając się za ekipę sprzątającą, weszli na teren garażów pocztowych. Stanisław Aronson „Rysiek”, jeden z uczestników akcji, w rozmowie z Patrycją Bukalską wspomina:
„Wiedzieliśmy, gdzie znaleźć miotły i taczki, i zaczęliśmy zamiatać teren parkingu. Jednocześnie posuwając się od ciężarówki do ciężarówki, zakładaliśmy termity w bakach i beczkach z paliwem, a ostatnie termity – co najważniejsze – zostały wrzucone d wielkiego podziemnego zbiornika benzyny. Potem spokojnie odeszliśmy. Cała operacja trwała około 2 godzin. Po opuszczeniu garażu weszliśmy na dach wysokiego budynku, gdzie czekał na nas Olszyna [Tadeusz Wiwatowski – SP], aby obserwować, co będzie się działo dalej. Minęły dwie godziny i… nie stało się nic. Tymczasem zapalniki były ustawione właśnie na dwie godziny, po którym to czasie powinien nastąpić wybuch. Byliśmy bardzo rozczarowani, a jeszcze bardziej Olszyna, który pewnie myślał, że w ogóle nie byliśmy w tym garażu i nie wykonaliśmy akcji. Kiedy prawie już zwątpiliśmy – rozległa się seria straszliwych eksplozji. Wszędzie było pełno dymu”.
Później było rozbrajanie żandarmów, kupowanie broni od strażnika kolejowego w Legionowie, starcia na ulicach Warszawy, ćwiczenia w Puszczy Kampinoskiej, śmierć najbliższych. Niecodzienna codzienność okresu okupacji.
Obok życia organizacyjnego znalazł jednak czas również na ułożenie sobie przyszłości – nawet jeśli wówczas nie wybiegało się myślami dalej, jak na kilka tygodni do przodu. W niedzielę 26 grudnia 1943 r., w okresie największego nasilenia niemieckiego terroru, w kościele Wszystkich Świętych przy placu Grzybowskim w Warszawie wziął ślub z Krystyną Szostek. Związek zawarty w czasie, kiedy człowiek nie wiedział, czy przeżyje następny dzień, przetrwał blisko 70 lat.
Do Powstania poszedł za wiedzą żony. „Walczyłem na Stawkach, Woli i Starym Mieście. Tam ocalałem; siedziałem w fotelu, obserwując ulicę przez okienko na strychu domu przy ul. Zakroczymskiej. Zmienił mnie Sławek, który w chwilę później został trafiony…”
Ranny w rękę przeszedł kanałami do Śródmieścia, gdzie został już do końca walk. Miasto opuścił 2 października razem z żoną i teściami. Po wojnie nie ujawnił się. Nie wierzył w zapewnienia nowych władz. Szukając spokoju wrócił do blacharstwa.
Nie potrzebował uznania i nagród za swoje wojenne przeżycia i dokonania. Skromny, nie widział w nich niczego, o czym warto byłoby opowiadać. Jak mantrę powtarzał: „Kto by chciał o tym słuchać, proszę pana”. Kiedy byłem pewien, że udało mi się go przekonać, rzucał: „Ale ja już prawie nic nie pamiętam”. I dalej nie wiem, czy faktycznie tak było, czy w ten sposób bronił się przed wojennymi opowieściami. A może było w tym trochę tego, co psychologia środowiskowa nazywa „przesuwającym się punktem odniesienia” (ang. shifting baseline), gdzie pewne wydarzenia z czasem stają się czymś tak normalnym, że przestajemy na nie zwracać uwagę. Faktem jest, że o wiele większą satysfakcję dawało mu chwalenie się najróżniejszymi przedmiotami codziennego użytku, które wykonał niekiedy jeszcze podczas wojny jako blacharz, a które służyły mu niemalże do końca życia.
Nie poznałem z jego opowieści konspiracji spektakularnej, gdzie wysadza się mosty i strzela do wroga zapisując jednocześnie karty historii. Zobaczyłem ją jako zwyczajną część życia. Równie istotną co imbryk do herbaty. Za to jestem mu wdzięczny.
Mieliśmy częściej się spotykać. Nie udało się – z mojej winy. Alfred Bielicki zmarł w sobotę 4 lipca 2015 r. w wieku 93 lat. Pochowano go na Cmentarzu Bródnowskim w kwaterze 86D, rząd 1, grób rodzinny 13.
Dzisiaj mogę jedynie żałować zmarnowanej szansy. Bo kontakt był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło zadzwonić. Numer ciągle mam zapisany w telefonie.
Panie Bohdanie,
Jestem najstarszym synem sp Alfreda. Pana wuj znany mi jest z opowiadan ojca. Ja jak bylem
dzieckiem to myslalem ze to jego brat a nie
sasiad tyle o nim wspominal. Ojciec zostal
sierota i wychowywal go wuj Roman Kieszkowski.
Niestety ojciec byl bardzo skromny i niewiele
o sobie opowiadal dopiero przed smiercia
godzinami spedzalem z nim na telefonie (mieszkam od 40 lat w USA) i wspominal. Jako ciekawostke
pamietam jak ojciec opowiadal ze umowil sie
juz po wojnie ze swoim bratem Edwardem (obaj
byli zonaci) ze jak urodza im sie synowie to
nadadza im imie Tadeusz (kuzyn ojca ktory zginal
w jednej z akcji) i Zdzislaw ktory byl co pawda
sasiadem a nie krewnym ale on byl tak zżyty z
Kieszkowskimi ze traktowali go jak brata.
I tak tez sie stalo. Edwardowi urodzil sie syn
i nadal mu na imie Zdzislaw na czesc panskiego
wuja. Ze Zdziskiem spedzilem dziecinstwo
bo nasze rodziny byly bardzo blisko. Ja natomiast
zostalem Tadeuszem na czesc Tadeusza Kieszkowskiego.
Zdzisiek niestety zmarl na raka kilka lat
temu, byl fajnym, wesolym facetem. Wczesniej
sie ozenil i mial troje dzieci.
Serdecznie pozdrawiam.
PS: Ojciec mial wyzuty sumienia ze tak
nagle powiedzial pani Wichlinskiej o smierci
jej syna. Twierdzil ze ona upadla na wznak
jakby ktos do niej strzelil z karabinu.