Żeby słowa nie zabrakło

14 lutego 2015
Kategorie: Bez kategorii

Spacer pięć po szóstej, czyli o dewaluacji kary śmierci

Opublikowano: 14.02.2015, 20:34

Najpierw pojawili się żandarmi. Otoczyli skrzyżowanie Senatorskiej z Miodową, rozstawili broń maszynową. Po chwili, od strony placu Teatralnego, nadjechały ciężarówki. W jednych jeszcze więcej żandarmów, w innych więźniowie, których zaraz po zatrzymaniu samochodów zaczęto trójkami wyciągać na ulicę. Ubrani jakby dopiero co wyszli ze szpitala, z białymi opaskami na oczach.

„Prowadzą ich pod ręce, trzask salwy, dokonało się. Słyszę szloch bladej mej matki i pacjentki, która była akurat. Zaciskam zęby. Następna partia, znowu trzask, szloch kobiet i następni. Z ostatniej grupy widzę jeszcze wysokiego mężczyznę w niebieskiej kurtce, ze spuszczoną głową, jak z flanek prowadzą go dwaj zieloni. Serie umilkły, było ich cztery. Przez parę minut widać było, jak zasypywano piachem miejsce zbrodni”.

Po chwili ciała zabrano. Minęła 12:00.

Rozporządzenie Hansa Franka stanowiło zapowiedź najczarniejszych miesięcy okupowanej Warszawy.

Egzekucja, którą w swoim dzienniku opisał Zbigniew Wernic, żołnierz AK, była ostatnią publiczną egzekucją, jaką Niemcy przeprowadzili w Warszawie. Od tego czasu, 15 lutego 1944 r., kolejne odbywały się już tylko w tajemnicy, na terenie getta. Jedynie sporadycznie informowano o nich ludność miasta, wywieszając listy ofiar.

Stanowiło to wyraźną odmianę w porównaniu z poprzednimi kilkoma miesiącami. Dokładnie od połowy października 1943 r., w związku z wprowadzeniem w życie rozporządzenia „o zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie”, niemalże dzień w dzień na ulicach Warszawy okupant urządzał łapanki oraz egzekucje. Tak jak już wcześniej miasto doświadczyło najróżniejszych form terroru, tak teraz nawet wyjście po chleb stawało się śmiertelnie niebezpieczne.

„Cios celny – stwierdzała Sabina Dłużniewska w swoim Pamiętniku warszawskim – Wiele ludzi istotnie załamało się. Przestali zupełnie wychodzić z domów. Matka odprowadzała Piotra do lecznicy, a on przyznaje się, że obecność matki dodaje mu otuchy. Matka przez jakiś czas chodzi po niego, jak po małe dziecko do przedszkola”.

Dłużniewska bardzo szybko, bo już w drugiej połowie października, zaczęła odczuwać skutki nieustannego psychicznego napięcia. „Wmawiałam sobie, że to zwykła nerwica, albo też może działanie światła księżyca, zalewającego pokój. Gdy tylko zasnęłam, budziłam się od razu oblana potem i musiałam dobrze panować nad sobą, aby nie krzyczeć. Nie chciałam przecież budzić Ewy. Bez przerwy prześladował mnie obraz tych, do których byłam przywiązana, których kochałam – pędzonych w papierowych workach na głowie i boso… Mimo że wtedy nie byłam jeszcze świadkiem egzekucji”.

Hans Frank i jego doradcy rozpętując terror na niespotykaną dotąd skalę, oprócz eksterminacji narodu polskiego, mieli na celu jego zastraszenie. Oczekiwano, że społeczeństwo widząc, jak każda najmniejsza akcja podziemia prowadzi do represji, odsunie się od konspiratorów, osłabiając ich i ułatwiając Niemcom rozprawienie się z nimi. Więc „mordowano ludzi wszystkich klas i warstw społecznych, wszelkich zawodów, publikując starannie ich imiona i nazwiska oraz adresy, aby terror dotarł wszędzie” – pisał Aleksander Kamiński.

Cel swój okupant osiągnął – połowicznie. Warszawa, miasto „paragrafu śmierci” jak Tomasz Szarota, historyk, nazywa ją wobec niemieckiego ustawodawstwa obowiązującego od początku okupacji, istotnie została owładnięta, to już Józef Pieter, psychiatra, „trwałym i silnym napięciem lękowym pod wpływem specyficznych sytuacji międzyludzkich”. Te zaś w ocenie specjalistów wymagają odreagowania w „odpowiedniej formie i dozie gniewu, wściekłości, żądzy zemsty, nienawiści”.

Tak więc odreagowywano.

Czasem w sposób pokojowy. Dwa dni po wydarzeniach na Senatorskiej ulica „tonęła w kwiatach”. Wieńce, płonące świeczki, a wśród nich dziesiątki ludzi. Niektórzy klęczeli, inni modlili się. Wszyscy ignorowali Niemców pojawiających się w okolicy. W końcu manifestacja dobiegła końca. Tak jak nagle nadjechały „budy” ze skazanymi, tak teraz, w czwartek 17 lutego, o 16:40, pojawił się samochód, z którego bez żadnego sygnału ostrzegawczego zaczęto strzelać do ludzi. Padli kolejni zabici. Blisko 20 osób trafiło na Szucha.

Formą rozładowania napięcia stały się również akcje podziemia. Likwidacje poszczególnych katów Pawiaka i Szucha, funkcjonariuszy odpowiedzialnych za powstawanie kolejnych „miejsc pamięci”, ostatecznie zaś „generała SS i Policji”, którego podpis, anonimowy, widniał na każdym afiszu informującym o „odwecie za akcję polskiego ruchu podziemnego”, oprócz wyraźnego sygnału dla samych Niemców, dawały też tym wszystkim, którzy obawiali się wyjść po chleb, znak, że zbrodnie niemieckie zostaną rozliczone.

Jedna z ostatnich publicznych egzekucji w okupowanej Warszawie miała miejsce na Lesznie w dniu 11 lutego 1944 r.

Egzekucje publiczne, narastające w tempie lawinowym, z jeszcze jednego powodu przyniosły efekt odwrotny od zamierzonego.

Jak w swoich Żołnierzach przekonują Harald Welzer, psycholog społeczny, oraz Sönke Neitzel, historyk, „ludzie to nie psy Pawłowa. Nie reagują odruchami warunkowymi na dostarczane im bodźce. Między bodźcem a reakcją pojawia się u ludzi coś bardzo specyficznego, co prowadzi do powstania świadomości i odróżnia gatunek ludzki od innych żywych istot: ludzie interpretują to, co postrzegają, i dopiero na podstawie interpretacji wyciągają wnioski, podejmują decyzje i działają. Dlatego ludzie – inaczej niż zakładała to teoria marksistowska – nigdy nie postępują zgodnie z obiektywnymi uwarunkowaniami, a także nie działają, jak przez długi czas chcieli nam to wmówić teoretycy racjonalnego wyboru w naukach społecznych i ekonomicznych, wyłącznie według kalkulacji zysków i strat”.

Dzisiaj niektórzy publicyści przekonują, że prowadzenie przez podziemie walki zbrojnej z Niemcami nie miało sensu, bowiem prowadziło do krwawego odwetu (jak wykazał Tomasz Strzembosz, historyk, opierając się na badaniach Władysława Bartoszewskiego, zależność między akcjami podziemia w Warszawie, a niemieckim terrorem, jest trudna do jednoznacznego udowodnienia – dzisiaj niestety mało kto do tych ustaleń się odnosi). Trudno polemizować z tym, że ta krwawa licytacja była niemalże biegunowo odległa od tego, co moglibyśmy nazwać „najlepszym rozwiązaniem dla Polski”. Problem w tym, że jak piszą Welzer i Neitzel, człowiek nie postępuje „wyłącznie według kalkulacji zysków i strat”.

Wyraz temu daje Stanisław Likiernik, kiedy dramatycznym tonem pyta: „Jak można było nic nie robić?! Jak do diabła można było nic nie robić?! Widziałem powieszonych przy Lesznie. To był straszny widok. W środku miasta, naprzeciwko sądów Niemcy powiesili więźniów Pawiaka [11 lutego 1944 r. – SP]. (…) Widząc to, co się działo, nie można było nic nie robić. To byłoby wbrew jakiejś ogólnoludzkiej logice, w którą my, młodzi ludzie, wciąż wierzyliśmy”.

Racjonalne argumenty, wysuwane przez niektóre środowiska już wtedy, choć trafne – nie miały większych szans na wpłynięcie na sytuację.

Listy rozstrzelanych codziennie gromadziły dziesiątki mieszkańców Warszawy, szukających na nich znanych sobie nazwisk.

Egzekucje, których widok prześladował warszawiaków przez cztery jesienno-zimowe miesiące, musiały pozostawić swój ślad w psychice tych, którzy się na nie natknęli. Według Williama P. Nasha „jednym z najbardziej destrukcyjnych doświadczeń na wojnie jest bycie świadkiem masakry. (…) Im większa identyfikacja z poszkodowanym, tym większe zagrożenie dla własnego poczucia bezpieczeństwa i nienaruszalności”. I choć uwagi Nasha odnoszą się do żołnierzy, to i tutaj znajdują zastosowanie.

Dłużniewska przykładowo wspominała kobietę, którą kiedyś spotkała na ulicy Wroniej, na Woli. Stała przed jednym z wielu czerwonych plakatów, z podpisem „generała SS i Policji”. „Ręce miała zaciśnięte pod brodą, jęczała. Odchodziła od plakatu i znowu wracała. Z ramion zsunęła jej się chustka, nieznany mężczyzna podniósł ją i podał zbolałej, jakby odrętwiałej kobiecie. Chwyciła i wlokła okrycie po chodniku. Weszła do bramy”. Sprzedawczyni w pobliskim sklepie wyjaśniła, że kobieta, stojąca niemal nieustannie przed plakatem, „nie umie nawet czytać, ale na liście jest nazwisko jej wnuka. To praczka z domu”.

Klucz do zrozumienia tamtych decyzji nie leży w politycznych kalkulacjach. Nie leży w decyzjach Londynu i Warszawy. Żeby w pełni pojąć tragizm położenia Stanisława Likiernika, Zbigniewa Wernica i im podobnych, trzeba spróbować zrozumieć, jak funkcjonuje człowiek, który dzień w dzień narażony jest na śmierć, jak nie swoją, to swoich bliskich. Taki, jak jeden z bohaterów Polskich dróg, dla którego skoro śmierć grozi za „handel chlebem, wędzonką, za brak opaski, albo za spacer pięć minut po szóstej, to mnie jest tak wszystko jedno, za co ja dostanę tę kulkę, że nastąpiła jedna wielka dewaluacja kary śmierci”.

To przyzwyczajenie się do obcowania ze śmiercią odnaleźć można w dzienniku Wernica, gdzie obok informacji o rozstrzelaniu któregoś z kolegów autora, znajdujemy zapiski o zdanym egzaminie z geografii gospodarczej. I to właśnie najprawdopodobniej przez tajne komplety aresztowano Wernica. Zabrany z domu w nocy 27 czerwca, zginął rozstrzelany w ruinach getta 21 lipca. O tej egzekucji Warszawa już się nie dowiedziała.

Komentarze

  1. Mario pisze:

    „Jak wykazał Tomasz Strzembosz, historyk, opierając się na badaniach Władysława Bartoszewskiego, zależność między akcjami podziemia w Warszawie, a niemieckim terrorem, jest trudna do jednoznacznego udowodnienia – dzisiaj niestety mało kto do tych ustaleń się odnosi.”

    A czy zamachy na głównych oprawców ich samych nie przerażały? Czy przy bierności nie byłoby tak, że niemy byliby jeszcze bardziej zuchwali?

    1. sebastianpawlina pisze:

      Pod tym względem jak najbardziej, czego też Tomasz Strzembosz w swoim tekście dowodził. Pisząc o braku dowodów na zależność miałem na myśli terror niemiecki jako odwet za akcje podziemia, czyli że działalność konspiracji napędzała łapanki i egzekucje.

      Tego, że likwidacje (termin ten sam w sobie zasługuje na osobny wpis) mogły mieć pozytywny wpływ na sytuację, najlepiej dowodzi akcja Kutschera. Następca „kata Warszawy” już nie był tak chętny do terroryzowania mieszkańców miasta w sposób tak jawny, jak jego poprzednik. Według relacji likwidacje kilku katów Pawiaka i Szucha na pewien czas poluźniły tamtejszy terror. To samo Schulz i Lange, gestapowcy odpowiedzialni za sprawę „Rudego”. Wyroki na nich to nie tylko był odwet za to, co stało się z Jankiem Bytnarem, ale i odsunięcie niebezpieczeństwa rozpracowania struktur Szarych Szeregów, o których obaj gestapowcy wiedzieli dużo za dużo. Na tym właśnie polegało szczególne znaczenie akcji przeprowadzanych przez zorganizowane podziemie – odwet strony polskiej nie stawał się bezmyślnym strzelaniem do pierwszych lepszych Niemców, ale był wymierzony w konkretne osoby, które bezpośrednio odpowiadały za sytuację.

  2. Tatr pisze:

    „Dlatego ludzie – inaczej niż zakładała to teoria marksistowska – nigdy nie postępują zgodnie z obiektywnymi uwarunkowaniami, a także nie działają, jak przez długi czas chcieli nam to wmówić teoretycy racjonalnego wyboru w naukach społecznych i ekonomicznych, wyłącznie według kalkulacji zysków i strat”.”

    Może tak „działają” Czesi, ale na pewno nie Polacy 😉 Fantastyczny tekst od strony społecznej wojny, czyta się jak dobry reportaż.

    1. sebastianpawlina pisze:

      To fakt, że można by zastanowić się nad tym, jak funkcjonują ludzie w zależności od narodowości. Inna rzecz, że trzeba pamiętać o tle wydarzeń. To co Niemcy zafundowali Czechom, a to co zafundowali Polakom, różni się – i to dość wyraźnie. Inna rzecz, że cytowane słowa są autorstwa dwóch niemieckich naukowców. Oni teoretycznie też powinni, jeśli już idziemy powszechnymi wyobrażeniami na temat narodów, postępować zgodnie z rachunkiem zysków i strat, a tutaj przynajmniej w teorii stoją na zupełnie innym stanowisku 😉

      A już tak bardziej poważnie, to brakuje nam trochę takiego porównawczego spojrzenia na okupacje w Europie. Są co prawda prace Madajczyka, Szaroty, Lemkina (dość „sucha”, bo dotycząca jedynie aspektów prawnych) czy też to, co ostatnio wydał IPN, ale w takim szerszym odbiorze w zasadzie temat nie istnieje. Może to i jakiś pomysł na jeden z najbliższych wpisów…

      Co do strony społecznej, to w moim odczuciu bez tego wojny nie zrozumiemy. Sam mam spory niedosyt tego typu prac i tekstów.

Odpowiedz na „sebastianpawlinaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.