Centrum Warszawy. Z Marszałkowskiej na prawo, w Wilczą – i do bramy. Zazwyczaj zamknięta, trzeba dzwonić, dzisiaj otwarta. Ktoś zapewne nie domknął. Przez podwórko-studnię, dach wysoko, niemalże na wprost, do schodków prowadzących w dół, do sutereny.
W niej antykwariat. W nim, na półkach drewnianych regałów, równie wiekowych co i sama kamienica, wśród dramatów Stanisława Wyspiańskiego, dzieł Jana Wimmera i tomów poezji Zbigniewa Herberta, w czerwonej, wyblakłej introligatorskiej oprawie, niewielka książeczka: Łazienki a „Noc Listopadowa” Wyspiańskiego Wacława Borowego, wydana w Warszawie, w 1918 r., jeszcze podczas wojny, przez Towarzystwo Miłośników Historyi z zapomogi Kasy Pomocy dla osób pracujących na polu naukowem im. dr. Józefa Mianowskiego, wydrukowana w tłoczni Wł. Łazarskiego. Rzecz niewielka, ledwie 70 stron. Jednak mająca swoją historię.
Egzemplarz podarował autor w lutym 1918 r. Zygmuntowi Batowskiemu, historykowi sztuki, pracującemu w tamtym czasie już na Uniwersytecie Warszawskim. Prezent poświadcza dedykacja:
„Panu Prof. Dr. Zygmuntowi Batowskie=
mu z wyrazami prawdziwego poważania i
wdzięcznością za życzliwość, okazaną przy przy=
gotowaniach do niniejszej broszurki – autor.
Warszawa, w lutym 1918”.
Już za parę lat Batowski zostanie promotorem najpierw pracy magisterskiej, a niedługo później doktorskiej Stanisława Lorentza. Tego samego, który krótko przed wybuchem wojny zostanie, z polecenia Batowskiego (do nominacji przyczyniła się także m.in. Wanda Pełczyńska, publicystka, żona płka/gen. Tadeusza Pełczyńskiego), dyrektorem Muzeum Narodowego w Warszawie, a pod koniec 1944 r. zainicjuje „akcję pruszkowską”, z Wacławem Borowym jako jednym z jej uczestników. Nie mająca żadnego porównania w historii, stanowiąca – jak napisze Jarosław Iwaszkiewicz – „początek odbudowy Warszawy”, stanie się dla biorących w niej udział doświadczeniem szczególnym. Z jednej strony ratować będą bowiem zbiory sztuki i kultury – wielowiekowe i niepowtarzalne. Z drugiej jednak staną się sędziami, wydającymi wyroki. To ocaleje, a tamto zostawimy, skazując na zagładę.
Niejednokrotnie odnajdą już tylko szczątki tego, co chcieli zabezpieczyć. Tak jak Borowy 29 stycznia 1945 r., kiedy zapisze w swoim notatniku, jak to „do dawnego mieszkania Włodków dostajemy się od dołu, okólną drogą – przez Mostową i Bugaj. Ciągle trzeba się wspinać na usypiska gruzów i ostrożnie schodzić z nich w dół. Cały dom na Brzozowej 12 jest jednym pogorzeliskiem. Stąpam po białym i sypkim popiele własnych książek”.
Wśród tego popiołu znajdować się będą utracone już na zawsze potężne zbiory innych mieszkańców tego do dziś cieszącego oczy bajecznym mostkiem „domu profesorów”, wśród nich należące do Batowskiego. Podczas okupacji pracujący w Muzeum Narodowym, gdzie dla Lorentza („zaopiekuje” się jego rozprawą habilitacyjną) opracowywał będzie sprawozdania przeznaczone dla władz niemieckich, w trakcie Powstania Warszawskiego znajdzie się na Starówce. W piątek 1 września, wypędzony razem z innymi mieszkańcami domu, pędzony wśród wrzasków i gróźb, padnie wyczerpany niedaleko Ogrodu Saskiego, mając przy sobie ledwie kilka rękopisów ostatnich prac. Reszta, razem z biblioteką, spłonie przy Brzozowej. Znikną dzieła, zniknie – choć przetrwa w pamięci – twórca.
Tutaj w tej opowieści pojawia się wyraźna luka. Nie da się bowiem w żaden sposób ustalić jak doszło do tego, że książka podarowana w lutym 1918 r. przez Borowego umknęła płomieniom. Można snuć jedynie przypuszczenia. Czy znajdowała się wówczas w czyichś innych rękach, czy może została przez samego Batowskiego złożona gdzie indziej, czy może w końcu schowana w domu do dziś cieszącym oczy bajecznym mostkiem, jakoś przetrwała na przekór wszystkiemu swój własny koniec, wracając w ręce autora, jednocześnie poświadczając słowa Earla Havensa, że choć „tracimy bliskich, tracimy domy, całe miasta, cywilizacje, [to] ich ślady pozostają w książkach”.
A czasem tylko czekają, żeby ściągnąć je z półki drewnianego regału stojącego gdzieś w suterenie, gdzieś w centrum Warszawy.
Komentarze