Żeby słowa nie zabrakło

10 stycznia 2015
Kategorie: Bez kategorii

Tajemnica pewnego stoliczka

Opublikowano: 10.01.2015, 23:33

Ponad rok temu, w listopadzie 2013 r., do Muzeum Powstania Warszawskiego trafił eksponat o szczególnej wartości – stolik. Nie byle jaki jednak. Należący wcześniej do Jana Rzepeckiego „Prezesa”, szefa Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, przez blisko 70 lat skrywał w sobie bowiem tajemnicę.

Ppłk Marian Drobik „Dzięcioł”, szef Oddziału II KG AK. Aresztowany przez Niemców na początku grudnia 1943 r., zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w drugiej połowie 1944 r.

Tzw. „memoriał Drobika”, czyli sporządzony przez szefa Oddziału II KG AK, Mariana Drobika „Dzięcioła”, raport dotyczący stosunku Polski do ZSRR, to zapisane na maszynie kartki, noszące datę 8 listopada 1943 r. Ze śladami upływu czasu, są dzisiaj jednymi z ostatnich pamiątek podziemnej działalności Drobika.

Pisząc o odkryciu prasa podawała, że podczas prezentacji dokumentu „Dzięcioł” z niewiadomych przyczyn próbował popełnić samobójstwo. Rzecz w tym, że okoliczności tamtego wydarzenia są dość jasne – a jednocześnie niezwykle istotne dla lepszego zrozumienia konspiracji jako zjawiska.

Spotkali się na Powiślu, w dwupokojowym mieszkaniu. Oprócz „Dzięcioła” i „Prezesa” także Tadeusz Bór-Komorowski, dowódca AK, Tadeusz Pełczyński „Grzegorz”, szef sztabu KG AK, oraz Antoni Sanojca „Kortum”, szef Oddziału I (organizacyjnego) KG AK. Ścisłe kierownictwo.

Dokładny adres nie jest znany. Według relacji Stanisława Jankowskiego „Agatona”, cichociemnego, kierownika komórki specjalizującej się w podrabianiu dokumentów, odprawa odbyła się na Tamce. Z kolei Kazimierz Iranek-Osmecki „Heller”, wówczas szef Oddziału IV (kwatermistrzowskiego) KG AK, niedługo później następca Drobika w wywiadzie, lokował ją na ulicy Radnej.

Podobnie ich opisy różnią się w kwestii zabezpieczenia spotkania. „Agaton”, opierając się o wspomnienia Marii Kossak „Anty”, kierowniczki sekretariatu O.II, obecnej na spotkaniu, twierdzi, że wszyscy posiadali pistolety. „Heller” przekonuje zaś, że byli bezbronni.

Tą rozbieżność można obu autorom wybaczyć, gdyż o wiele ważniejsze jest to, że obaj zgodnie opisują moment, w którym „Dzięcioł” chciał się otruć.

Podczas dyskusji usłyszeli nagle dobijanie się do drzwi. Z każdą chwilą coraz bardziej natarczywe, i przywodzące na myśl tylko jedno – gestapo. Przez krótką chwilę patrzyli się na siebie. Czy to już? Koniec? Teraz? Może uda się jakoś uciec – ale jak, skoro na skakanie z okna za wysoko, to czwarte piętro, a drugich drzwi brak. Pozostaje otworzyć i czekać na rozwój wypadków.

Po chwili napięcie opadło. Okazało się, że – tutaj znowu relacje różnią się – dobijającym się był zniecierpliwiony listonosz/inkasent elektrowni, „wyraźnie na bańce”. Jednak wraz z ulgą pojawiło się pytanie – gdzie jest „Dzięcioł”?

Ten słysząc walenie w drzwi odszedł na bok, wyjął schowaną gdzieś w ubraniu ampułkę i przegryzł ją. W powietrzu dało się wyczuć woń gorzkich migdałów. Znaleziono go słaniającego się na nogach, z pianą na ustach. „Zawezwano natychmiast najbliższego lekarza – pisał „Heller” – gdyż nie można było tracić czasu na poszukiwanie lekarza AK, i sprowadzono karetkę pogotowia. Przekonano lekarza, że wypadek ten powinien zachować w tajemnicy. ‚Dzięcioła’ przewieziono do sanatorium będącego na usługach AK, gdzie po wypompowaniu żołądka odzyskał po kilku dniach siły”. O ile jednak fizycznie mógł wrócić do zdrowia, tak psychicznie wykazywał objawy „zużycia się”.

Lord Moran, osobisty lekarz Winstona Churchilla, zauważył kiedyś, że każdy żołnierz ma ograniczony zasób odwagi, której wraz z narastaniem obszarów stresu, strachu i lęku, z czasem ma coraz mniej. Konspiratorzy, podobnie jak żołnierze na froncie, narażeni są na działanie licznych stresorów (tj. tego, co wywołuje stres). Dotyczyć one mogą tak sfery fizycznej (np. zimno, niedobór snu, niedożywienie), emocjonalnej (np. strach, bezradność, zabijanie), czy też społecznej (np. brak wsparcia społecznego).

Drobik, oprócz tego, z czym zmagał się od początku wojny, czyli niedobory snu, żywności, lęk przed aresztowaniem, w listopadzie 1943 r. dodatkowo musiał radzić sobie z jak najbardziej realnym strachem. Od jakiegoś bowiem czasu w ręce Niemców regularnie wpadali jego najbliżsi współpracownicy. Nie mogło być mowy o przypadku – wróg doskonale wiedział kogo szuka, a co gorsza, gdzie ma to robić.

Oczywiście „Dzięcioł” to tylko jeden z wielu przykładów na niszczące działanie stresu wśród konspiratorów. Co najmniej od lata 1943 r. Tadeusz Wiwatowski „Olszyna” zdawał się nie widzieć dla siebie szansy na przeżycie wojny, co aż do jego śmierci 11 sierpnia 1944 r. znajduje potwierdzenie w kolejnych jego decyzjach i rozmowach, jakie odbywał.

Niebezpieczeństwo, z jakim tak Drobik jak i Wiwatowski, stykali się na co dzień, odciskało na nich wyraźne piętno. Zagłuszali je pracą, od której nikt i nic nie mogło ich odciągnąć, zupełnie tak, jakby to w braniu na siebie jeszcze większej liczby obowiązków upatrywali bariery ochronnej pozwalającej im przetrwać. Czasem jednak wystarczyło głośniej zapukać, aby mur runął, grzebiąc pod sobą budowniczego.

Komentarze

  1. Pudlisz pisze:

    Wpis dobitnie pokazuje jak naszym życiem rządzi przypadek, chwila nerwów, mógł przecież poczekać albo sprawdzić kto tam. Łatwo się mówi dzisiaj, a wtedy za byle, co można było zginąć, lepiej chyba samemu niż w katowni Gestapo. Nie mniej ciekawi mnie, jak to możliwe, że połykając cyjanek (?) on jednak przeżył, ew. proszę autorze o informację, co to było. Bardzo mi się podobała ciekawostka dot. Lorda Morana.

  2. sebastianpawlina pisze:

    Niestety poza informacją o zapachu gorzkich migdałów, które wskazują na cyjanek, w źródłach nie ma informacji o tym, co to mogło być. Tutaj jednak trzeba pamiętać, że trucizny, które konspiratorzy nosili przy sobie, miały skłonność do tracenia swoich właściwości. Swego czasu żołnierze oddziału 993/W (oddział bojowy kontrwywiadu KG AK, specjalizowali się w likwidowaniu agentów Gestapo i Abwehry) postanowili sprawdzić, jak skuteczne są trucizny, które otrzymali „dla siebie”. Podali je kurom. Efekt – brak. Wszystkie przeżyły. Doszło do awantury na wyższych szczeblach, żołnierzom dostarczono nowe trucizny. Te działały, co potwierdził test z kilkoma kotami. To jest w zasadzie temat sam w sobie – na ile posiadanie takiej trucizny, albo czegoś co miało nią być w przekonaniu właściciela, wpływało na pewność siebie człowieka. We wspomnieniach dość wyraźnie widać, że dla tych ludzi świadomość posiadania takiej małej ampułki, była dość istotna.

    Co do czekania – proszę pamiętać, że rozmawiamy o roku 1943. Za nami cztery lata okupacyjnego terroru. To na każdym musiało odciskać swoje piętno. Ci ludzie mieli za sobą niejedną łapankę, niejedno ogłoszenie o rozstrzelaniu zakładników, wśród których nie raz znajdowali się ich bliscy i współpracownicy, niejedną opowieść o tym, jak to Niemcy wpadali do mieszkania, gdzie odbywało się spotkanie konspiracyjne. Drobik z uwagi na swoją funkcję należał do osób szczególnie zagrożonych, a w tamtym czasie mógł niemalże czuć na plecach oddech tropiących go Niemców. Plus – listopad 1943 r. to w Warszawie początek okresu szczególnego. Po wprowadzeniu przez Hansa Franka na początku października rozporządzenia „o zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie”, dzień w dzień, dosłownie, urządzano łapanki i informowano o egzekucjach, które dodatkowo odbywały się publicznie, albo pół-publicznie, z uwagi na to, jak Niemcy to organizowali. Na Drobika zwalił się wtedy gigantyczny ciężar. Tutaj trudno nawet rozważać jak mógł się zachować – znajdował się on bowiem w stanie, w którym człowiek daleki jest od logicznego myślenia. Dla nas rzecz nie do odtworzenia w zasadzie.

  3. Czuwak pisze:

    Nawet Twój komentarz jest bardzo ciekawy, kwestia trucizn bardzo mnie zaciekawiła, idealny materiał na ciekawostkę. Taka powinna być twarz historii – ciekawa.

Odpowiedz na „PudliszAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.