Jednym z najważniejszych celów Polskiego Państwa Podziemnego od pierwszych dni pracy było wychowywanie społeczeństwa. Z początku mające charakter szykowania go do mającego lada chwila nastąpić wyzwolenia, z czasem zamieniło się w dbanie o jego kondycję moralną. Otwarta walka, choć nieustannie pozostająca w planach, została przesunięta na plan dalszy.
O tym, że pilnowanie aby Polacy zachowywali się przyzwoicie stanowiło konieczność, świadczy chociażby sporządzony w połowie 1942 r. przez Delegaturę Rządu RP na Kraj dla władz polskich w Londynie raport zatytułowany Trzy Warszawy. Zgodnie z nim przedwojenna stolica kraju pod względem postaw społeczeństwa dzieliła się na trzy, nierówne części. Pierwsza, „Warszawa heroiczna”, realizująca się w aktywnym buncie wobec narzuconej jej brutalnej rzeczywistości, stanowić miała około 25% całości. Blisko 70% warszawiaków zaliczało się do „Warszawy państwa Kowalskich”. To tutaj swoje miejsce znalazł jeden z bohaterów Miasta niepokonanego Kazimierza Brandysa, mający „honor, godność i walkę” za „wymysły barbarzyńców”, oraz upatrujący największej wartości w samym życiu. I w końcu brakujące 5%, czyli „Warszawa haniebna”, kraina szczęśliwa dla wszystkich tych, którzy nie widzieli nic złego w wyrzucaniu w restauracjach i kasynach pieniędzy, zarobionych na interesach z okupantem.
Prowadzono więc tajne nauczanie, publikowano kodeksy moralności obywatelskiej, wydawano wyroki na tych, którzy współpracowali z Niemcami, szkodząc rodakom, a także przekonywano, że w walce o wolną Polskę, w dowolnej roli, wziąć udział może każdy. Józef Roman Rybicki, szef Kedywu Okręgu Warszawskiego AK pisał po latach, że „ich [nowo przyjętych] strona moralna musiała być bez zarzutu. Na ich zapatrywania ideologiczne nie zwracaliśmy żadnej uwagi. Czy był socjalistą, czy ludowcem – czy lewa strona, czy centrum go ciągnęło – było dla nas obojętne. Byleby tylko okazał, że chce się bić, że chce walczyć. (…) Niejednokrotnie wspominaliśmy i wyraźnie zaznaczaliśmy, że przynależność do AK nie wiąże nikogo z jakąś ideologią czy stronnictwem politycznym (…)”.
***
Jak w każdej organizacji masowej, a taką była Armia Krajowa licząca w szczytowym momencie latem 1944 r. prawie 400 tys. ludzi (zaprzysiężonych, a był jeszcze ogrom ludzi wspierających organizację w sposób bardziej lub mniej widoczny), zdarzały się wyjątki od reguły. Jednak ogólny obraz ukazuje nam strukturę wojskową, która w rzeczywistości stanowiła fascynujący pod każdym względem ruch społeczny, z korzeniami zanurzonymi w buncie. W tej, jak chciał Albert Camus w Człowieku zbuntowanym, „jednej z zasadniczych miar człowieka”. W „naszej realności historycznej. Jeśli [zaś] nie chcemy od realności uciekać, musimy w buncie odnaleźć nasze wartości”.
Jedna z nich kryje się w poczuciu wspólnoty. „W naszym doświadczeniu codziennym bunt odgrywa tę samą rolę co cogito w porządku myśli: jest pierwszą oczywistością – kontynuował swoją myśl autor Obcego. – Ale ta oczywistość wydobywa jednostkę z jej samotności. Jest wspólnotą, która opiera wartość naczelną na wszystkich ludziach. Buntuję się, więc jesteśmy”. Jednostka tworzyła kolektyw. Kolektyw nadawał jednostce sens istnienia.
To co dzisiaj może wydawać się czysto teoretycznym rozważaniem, choć Camus oparł je na analizie wydarzeń historycznych, w zderzeniu ze wspomnieniami ludzi działających w konspiracji okazuje się być rzeczywistością. Poczucie, że można polegać na osobach, z którymi pracuje się w oddziale czy komórce podziemia, stanowi charakterystyczny element znakomitej większości tego typu zapisków. Rozumiano jednocześnie, że na wsparcie trzeba sobie zasłużyć – dbano więc o przyjaciół z organizacji jak o własną rodzinę. Wspólne święta, urodziny, imieniny, spędzanie wolnego czasu, wzajemna pomoc w trudnych momentach, udzielanie schronienia, szukanie sposobów na uwolnienie aresztowanych – to konspiracyjna codzienność. Choć warto też pamiętać, że w podobny sposób działały i inne struktury okupacyjnego społeczeństwa. Wśród handlarzy działających na „czarnym rynku” istniał fundusz alimentacyjny i opiekuńczy. Kiedy ktoś trafiał do więzienia, starano się go wykupić.
Podziemie istniało m.in. dzięki tej czysto ludzkiej potrzebie bycia z innymi, wzajemnego pomagania sobie, potwierdzania tego, że w świecie ogarniętym szaleństwem jest coś pewnego. Polskie Państwo Podziemne rozumiejąc to starało się nie odrzucać nikogo. To człowiek był tam najważniejszy.
***
Niedługo po zakończeniu wojny Albert Camus został zaproszony do USA. W trakcie swojego pobytu tam wygłosił w czwartek 28 marca 1946 r. referat w auli MacMillan Academic Theatre (obecnie Miller Theatre) Uniwersytetu Columbia. Przy 866 słuchaczach mówił m.in. o tym, jak niebezpieczne jest stosowanie się do „przerażającej zasady Hegla: Człowiek stworzony jest dla Historii, a nie Historia dla Człowieka”.
Dzisiaj, 72 lata po tym, jak w Warszawie wybuchło powstanie, Człowiek ponownie jest podporządkowywany Historii. Stał się surowcem wykorzystywanym dla doraźnych celów. Sam w sobie nie liczy się. Można wytykać mu, że znajduje się pod wpływem innej opcji politycznej. Można zmusić go do zaakceptowania zmian w rokrocznie odczytywanym apelu poległych kolegów i koleżanek. Jego drugiej rodziny. Można postawić go przed sądem w odwecie za to, że dzisiaj popiera nie tych, których powinien. Można wykorzystywać go do walki politycznej. Można – szukając na własnym podwórku wrogów – mówić, że czci się pamięć tego, jak walczył o Polskę, zapominając, że robił to w szeregach organizacji łączącej społeczeństwo.
Bo kiedy człowieka się nie szanuje, można z nim zrobić wszystko.
Komentarze