Żeby słowa nie zabrakło

1 lutego 2015

Rozchylony płaszcz Kutschery

Opublikowano: 01.02.2015, 18:23

Wtorek, 1 lutego 1944 r. Warszawa. Kilka minut po godzinie 9:00. Na ulicy pojawia się Opel Admiral o numerze rejestracyjnym SS-20795, a w nim dwóch ludzi – kierowca i generał. Za trzy tygodnie ma obchodzić 40 urodziny. Teraz, w czarnym skórzanym płaszczu, na przednim siedzeniu, jedzie do pracy.

Bronisław Pietraszewicz „Lot” (1922-1944), dowódca „akcji Kutschera”. Choć był żołnierzem oddziału „Agat”-„Pegaz”, który zmienił później nazwę na „Parasol”, został pochowany  w obecnej kwaterze batalionu „Zośka”.

Nie dotrze do niej. Już za chwilę jego limuzynie drogę zablokuje Adler-Trumpf-Junior. Po kilku sekundach podbiegnie kilku młodych ludzi. Padną pierwsze strzały. Nie miną dwie minuty, a tych, co to z bronią ruszyli na generała, już nie będzie. Pozostanie za to legenda jednej z najbardziej spektakularnych akcji Armii Krajowej. I jak to legenda – nie przekaże nam całej prawdy o opisywanych czasach.

Likwidacja Franza Kutschery, generała SS i policji na dystrykt warszawski, „kata Warszawy”, obok akcji pod Arsenałem czy też działalności Jana Piwnika „Ponurego”, tworzy kanon naszych wyobrażeń o polskiej konspiracji drugowojennej – widzianej właśnie jako zbiór starć z wrogiem, i to ograniczonych do tych kilku-kilkunastu minut wypełnionych wrzaskami, hukami eksplozji granatów i przekleństwami rzucanymi, kiedy sten się zacinał. Jednak już Aleksander Kamiński w Zośce i Parasolu zauważał, że „człowiek z zewnątrz nie zdaje sobie sprawy z ogromu prac przygotowawczych w dywersji, z tego, co można by nazwać dniem powszednim dywersji”. Bo i faktycznie nasza wiedza na temat codziennych problemów, ale i planów, marzeń, stanu psychicznego uczestników zbrojnego podziemia, jest niewielka. Tymczasem wystarczy zajrzeć trochę głębiej do źródeł, aby dostrzec całe morze tematów, bez których opisania i zrozumienia, nie pojmiemy fenomenu nie tylko Polskiego Państwa Podziemnego, ale i konspiracji jako zjawiska.

Ciężko ranny podczas akcji jej dowódca i pierwszy wykonawca wyroku, Bronisław Pietraszewicz „Lot”, za półtora miesiąca miał skończyć 22 lata. Niewysoki, krępy, wysportowany, lubił dyskutować. Po wojnie planował zająć się konstruowaniem samolotów – stąd i zapewne wziął się jego pseudonim. Nie doczekał jednak ani tego, ani dnia swoich urodzin.

„Bronek prosił, aby Duża Zosia została przy nim – pisał Kamiński – Zosia uśmiecha się i potakująco kiwa głową. Ranny znów trzyma jej rękę. Gdy nachyliwszy się, wyciera mu czoło, Bronek, na pół przytomny, ma wrażenie, że to nie drobna postać Dużej Zosi, lecz Krysia. Że trzyma rękę Krysi, długo, długo, po raz pierwszy w życiu, a Krysia ręki nie cofa…”

Jerzy Zborowski „Jeremi” (1922-1944). Wziął udział w akcji pod Arsenałem, jako kierowca samochodu, którym ewakuowano m.in. „Rudego”. Zginął w trakcie Powstania Warszawskiego, zamordowany przez Niemców po 22-23 września. Ciała nigdy nie odnaleziono.

Krysia, to Krystyna Zborowska, siostra Jerzego Zborowskiego „Jeremiego”, najbliższego przyjaciela „Lota”:

„Gdy Jeremi dowiedział się o śmierci Bronka Lota – to ponownie autor Kamieni na szaniec – przerwał wykonywaną pracę i rozdygotany wewnętrznie poszedł do siebie na Żoliborz. W domu załamał się. Stracił cały hart i pewność siebie. Płakał. Położył się na tapczanie i ukrywszy twarz w poduszce, nie usiłował powstrzymać szlochu. Krysia wystraszonymi oczami patrzyła na brata i zrozumiawszy, rzuciła się ku niemu z krzykiem:
– Bronek? Tak? Bronek? Mów!
A gdy brat nie odpowiedział i tylko drżeć zaczął cały, Krysia w geście przerażenia obydwoma dłońmi zakryła usta.
Pani Zborowska, trzymając rękę na sercu, bezradnie patrzyła na syna i córkę”.

Ostatnie kilka miesięcy „Lot” i „Jeremi” spędzili na nieprzerwanej, wspólnej pracy. Zbliżyła ich akcja, którą przeprowadzili 7 września 1943 r. – likwidacja SS-Oberscharführera Franza Bürkla. Jeden w drugim znajdował oparcie. I trudno się temu dziwić. Według psychologów, od więzi łączącej żołnierzy na polu walki, a za takie można uznać okupowaną Warszawę, silniejsza jest jedynie relacja między matką, a jej dzieckiem.

Widać to w licznych wspomnieniach tamtych dni. Ich autorzy podkreślają, że przyjaźnie jakie wówczas zawierali, nie miały porównania z niczym innym. Stanisław Likiernik, żołnierz Oddziału Dyspozycyjnego „A” Kedywu Okręgu Warszawa AK, jeden z dwóch pierwowzorów „Kolumba” z powieści Romana Bratnego, w rozmowie z Emilem Maratem i Michałem Wójcikiem twierdzi, że najpoważniejszym śladem, jaki zostawiła w nim wojna, jest „świadomość, że zaufanie jest najważniejsze. Solidarność, zaufanie jednych do drugich, pewność, że jak będę ranny, to mnie wyciągną, że jeden drugiego nie zostawi na przedpolu. Świadomość, co to znaczy praca w ekipie, w zespole, wśród przyjaciół. To pomagało mi przez całe życie”.

I „Jeremi” nie zawiódł tego zaufania. Kiedy Bronek Pietraszewicz razem z Marianem Sengerem „Cichym”, umrze dwa dni po „Locie”, leżąc w szpitalu będą zagrożeni dostaniem się w ręce Niemców, „Jeremi” ruszy im na ratunek. Tak jak „Zośka” „Rudemu”.

I tak jak Tadeusz Zawadzki długo nie mógł pozbierać się po śmierci Janka Bytnara, tak i Jerzy Zborowski tygodniami dochodził do siebie. Kamiński pisał, że „Jeremi był bardzo zmieniony. Wprawdzie Andrzej [Romocki „Morro”] wiedział, że od czasu śmierci Bronka Lota był on jakiś nieswój, ale dopiero teraz przekonał się, jak ciężko przeżywa Jeremi stratę przyjaciela. Jak nie może wydobyć się z rozgoryczenia i z jakiegoś zagubienia. Bronek był nie tylko najbliższym przyjacielem Jeremiego, był jego dopełnieniem. Obydwaj tworzyli jakby zespół, w którym Bronek nadawał ton ideowy, pogłębiał ich pracę, dostrzegał jaśniej dalekosiężny i szeroki sens walki. Bez Bronka Lota, pozbawiony jego opinii i inspiracji, Jeremi w pierwszych miesiącach podobny był do zbyt czułej igły kompasu, długo niemogącej ustalić właściwego kierunku: stał się chwiejny, tracił rozeznanie spraw ważnych”.

Stanisław Huskowski „Ali” (1922-1944). W ostatnich latach więcej światła na jego historię rzuciły publikacje Waldemara Stopczyńskiego.

Ale 1 lutego 1944 r. to nie tylko początek dramatu „Lota” i „Jeremiego”, ale i Stanisława Huskowskiego „Alego”, pełniącego podczas akcji funkcję zastępcy „Lota”. Jak stwierdzał Piotr Stachiewicz, autor monografii „Parasola”, po tym, jak nie mógł otworzyć teczki z granatami, powstał w nim „szereg kompleksów i długotrwałych wyrzutów, które chciał pokonać biorąc udział w następnej akcji, mimo przestróg szeregu jego przyjaciół i kolegów”. Dopinając swego, znalazł się bowiem wśród wykonawców nieudanej likwidacji Wilhelma Koppego, Wyższego Dowódcy SS i Policji w Generalnym Gubernatorstwie, zginął zaledwie trzy tygodnie przed wybuchem Powstania Warszawskiego.

W jego historii można dostrzec obecność jednego z największych stresorów w życiu chyba każdego żołnierza. Według Williama P. Nasha, wojskowego psychiatry Amerykańskiej Marynarki Wojennej, „bardziej niż czegokolwiek innego żołnierze obawiają się, że sprawią zawód sobie samym, że w najważniejszym momencie zawiodą swych dowódców i kolegów. Najbardziej boją się nie utraty życia, lecz honoru. Strach przed porażką jest wszechobecny i nieustanny, występuje przed misją, podczas niej i po jej zakończeniu”. Jeśli dodać do tego niezwykłą wrażliwość, jaką miał odznaczać się „Ali”, nazywany „sercem oddziału”, nietrudno zrozumieć, jak wielką tragedią stała się dla niego „akcja Kutschera”.

Likwidacja „kata Warszawy” kojarzy się przede wszystkim z perfekcyjnie wykonanym zadaniem. Z jedną z wizytówek Armii Krajowej. Jednak jej historia nie kończy się kilkanaście minut po 9:00 dnia 1 lutego, ani nawet 6 lutego, kiedy zmarł „Cichy”. Jej skutki dla wielu trwały tygodniami, jeśli nie miesiącami. Urazy, jakie odnieśli, to nie tylko postrzały, ale także poważny uszczerbek na zdrowiu psychicznym.

Kiedy Aleksander Kunicki „Rayski” zaczynał śledzić tajemniczego pasażera Opla Admiral, pod przypadkowo rozchylonym płaszczem dostrzegł epolety generalskie. Gdyby nie to, być może nigdy nie doszłoby do całej tej historii. I tak samo dzisiaj trzeba zajrzeć za zasłonę, jaką legendy podziemia otaczają tamte czasy. Inaczej może umknąć nam coś bardzo ważnego.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.